czwartek, 25 marca 2010

Jeżeli dożyjemy jutra

Jeżeli dożyjemy jutra,
Jeżeli przywita nas ciepło słońca zza okna,
Jeżeli sił nam starczy wyjść na ulicę.

Bo może nas ta noc ochroni,
Bo może nikt nas nie zauważy,
Bo może usłyszymy dźwięk oddalających się.

Gdyby tak zacięły się karabiny wszystkie,
Gdyby tak benzyny dla bombowców zbrakło,
Gdyby tak ktoś szczęśliwie pomylił adresy.

Kupiłbym u Staruszki tulipany czerwone,
Kupiłbym oranżadę cytrynową mocno gazowaną,
Kupiłbym u chłopaka z sąsiedniej kamienicy bilety do kina.

Jedyne, czego naprawdę chciałem, to móc patrząc Ci w oczy
Włosy Twoje zaczesać dłonią za ucho.

Ale nie żyjemy. Pożegnały nas strzały.


                                                                 Autor wiersza: Serafin

środa, 17 marca 2010

Apokalipsa

Falangą przed siebie, równym rytmem marsz,
Ulica za ulicą, miasto po mieście,
Przejmują ster i cała na przód!
Na pogrzeb ostatnich autorytetów.

Człekopodobne niewychowane dzikie małpy,
Zostawią za sobą ziemię jałową,
A ostatni odważni, którzy mogliby im się sprzeciwić,
Niech żegnają się z nadzieją.

Skrajne dzieci Arystypa, szwadrony wina i krwi,
Choć o swoim ojcu nigdy nie słyszeli,
Hedonizm mają wytatuowany na duszy,
Mordercy dnia wczorajszego.

Końca świata nie wyznaczy ślepy lot asteroidy,
A wymarcie zagrożonego gatunku humanistycznej cnoty,
Empatii, tolerancji, szacunku dla reliktów pierwotnej natury,

Może jeszcze homo, ale czy wciąż sapiens?



Autor wiersza: Serafin

wtorek, 12 stycznia 2010

Przewrót Zimowy




Styczeń – największy Esteta.
Od tygodnia ciężko pracuje, sypie, sypie,
Każdą niedoskonałość, każdy brud, szpetne dziury,
Ludzkie śmieci, zagracone zaułki, czarne kominy,
Zatuszował, pod sięgającym kolan białym dywanem,
Generał niepoliczalnej Armii,
Rozstawia swoich strażników – metrowe lodowe sople,
Zwisają groźnie, lepiej się nie zbliżać, zimowe diamenty,
Wyłapują promienie i iskrzą się zdradzieckim blaskiem,
Ianuarius’a druh, pułkownik Wiatr rozstawia śniegowe ściany,
Buduje wały obronne, niezdyscyplinowanych przesuwa na miejsce,
Z nim, ramię w ramię, kapral Mróz, utrzymuje ten stan oblężenia.

Maluczcy ludzie XXI-wiecznego miasta i ich maszyny
Skapitulowali, ugrzęźli, zamarźli i stoją. Okupacja.

Sanie i zaprzęg konny warte są więcej niż układy scalone.

Janusowy porządek Świata.

                                                           Autor wiersza i zdjęć: Serafin

piątek, 20 listopada 2009

Za drzwiami hotelowego pokoju

Tik Tak! 12 na hotelowym zegarze.
Drzwi obrotowe, oni - przemknęli, one - jeszcze się kręcą.
Guzik czerwony, winda, 11 piętro.
Hol długi, w brązach, w świetle półmroku.
Mosiężny klucz do 10 drzwi na lewo od windy.
Pokój. Szeroki, kremowa pościel, dębowy barek.
9 butelek rzędem stoi na jego blacie.
Ona jeszcze w płaszczu. Mokrym. Czarnym.
8 guzików później ten spada na kasztanowy parkiet.
Uchylone drzwi od balkonu, lekki powiew wiatru kołysze firaną.
Na komodzie retro gramofon, 7 czarnych winyli wyczekuje w gotowości.
Wysokie szpilki wylądowały na dwóch stronach pokoju.
Twarzą w twarz, palce we włosach, 6 symetrycznych piegów.
Biała koszulka, jednocześnie niewinna, jednocześnie kusząca,
Zakończona w niby gorset, 5 zgrabnych węzełków.
Łóżko wysokie, masywne, ciepłe, opoka kochanków.
Na 4 zdobionych nogach, pamiętających niejedną noc.
Para w środku trójkąta, w punkcie kumulacji energii,
Pomiędzy 3-ma dużymi lustrami. Odbicia wędrują między zwierciadłami.
Czas zwolnił, też chce popatrzeć, zmysły nacieszyć.
2-je niemych aktorów na scenie, w grze nietrzymającej się sztywnych reguł,
Pod czujnym okiem ekscentrycznego reżysera – Namiętności.
Nie ma widowni, sami dla siebie, 1 tylko przypadkowy obserwator
Świerszcz na parapecie, wyjął skrzypce i zagrał jak umiał najlepiej. 


                                                   Autor wiersza: Serafin

czwartek, 1 października 2009

Trzecie Opowiadanie Krótkie


   Światło latarni wspaniale oświetlało wąskie alejki starówki. Uwielbiał ten widok, wiekowe schody z masywnych, ciężkich płyt do każdych drzwi i równie grube balustrady na niedużych tarasach przed każdą z kamienic. Drewniane, ale zadbane okna, nierzadko zdobione w koło ram, żadnej nowoczesnej tandety z plastiku. I bardzo ważne – stukot butów na dużych, nierówno położonych brukowych kostkach, któremu towarzyszy czarna postać w długim płaszczu, odbijająca się raz na chodniku, raz na ścianach. Dalej mury katedry, teraz otulone w barwę nocy, czyniącą je jednolicie gładkimi, czekające na pierwsze promienie słońca, za sprawą których ujawni się prawdziwa natura zniszczonej czerwonej cegły. Ktoś chyba dla podkreślenia charakteru niezwykłości, jaki towarzyszy tej świątyni, jedyną latarnię umieścił od frontowej strony, pozostawiając resztę w nieprzeniknionym mroku. Stojąc, tak jak on teraz, twarzą do wejścia, nie widzi się końca tej budowli, może jest na wyciągnięcie ręki, a może ta barokowa droga nie ma końca. 
   Szedł bez zastanowienia nad kierunkiem, bo drogę znał na pamięć, wracał myślami do refleksji, jak naszła go dziś, podczas przeglądania zawartości komputerowych katalogów. Nie po raz pierwszy i na pewno nie po raz ostatni obejrzał zdjęcia, na których byli oboje. Oboje tu nie oznacza razem. Po prostu w tym samym miejscu, w tym samym czasie. Na tylko kilku z tych ujęć znalazł się z premedytacją, po prostu chcą zostać uwiecznionym w kadrze razem z nią. Reszta to zupełny przypadek. Dopiero jednak teraz dostrzegł coś, co umykało jego uwadze przez cały czas. Byli do siebie podobni, niby inni, ale to nie do końca prawda, podobni. Tak, z pewnością podobni. 
   Jedna z wielu teorii na to, jak dobieramy się w pary mówi przecież, że często o wzajemnej sympatii decyduje wygląd zewnętrzny. Sam znał takich par co najmniej kilka, o niektórych można by wręcz powiedzieć, że są rodzeństwem. Nieświadomie szukał tego podobieństwa w drugiej osobie, a gdy za jej sprawą coś stało się z jego głową, nawet nie wziął tego pod uwagę. Że znalazł nie tylko pokrewieństwo dusz, ta układanka pasuje do siebie także ze względu na cechy fizyczne. To jest jednak tandem, trzeba dwojga. Życie pisze przedziwne scenariusze, choćby każdy powiedział o nich – pasujecie do siebie – rzeczywistość i tak okazuje się bezlitosna. 
   On nie znaczy ona też. Nie tego szukała, szukała wręcz odwrotnie, zupełnie inny typ wyśnił jej się już dawno, a to, co tak pozornie bliskie jest dla niej nudne, wręcz mdłe. Zżerała go świadomość jej braku zainteresowanie jego osobą. Kręcił się zawsze w pobliżu, był na każde zawołania, a nawet tuż przed nim, bo zawsze wiedział czego może chcieć. I sam się w ten sposób skazał na porażkę.     On za bardzo się starł, nie tego chciała, on szukał odbicia siebie, ona kogoś, kto ją zaskoczy. 
   Azyl Wędrowca – szyld z takim napisem wisiał nad wejściem do jednej z nowszych piwiarni w mieście. Nowszych, ale urządzonych w stylu wiernie oddającym klimat średniowiecznych karczm. Właściciel nigdy nie otwierał za szybko, za to zamykał dopiero po wyjściu ostatniego klienta. Na zegarze wskazówki wskazywały kwadrans przed drugą, było otwarte. Już w progu wchodzącego uderzał słodkawy zapach korzennych przypraw dodawanych do grzanego piwa – specjalności tego miejsca. Zamówił gorący kufel i zajął miejsce w rogu na końcu sali. Zawsze myślał, że kiedyś ona zjawi się w tym miejscu, w tym samym czasie, a wtedy na pewno ją zobaczy i zaprosi do siebie. Oczywiście taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Jeden ze znajomych widząc go któregoś razu tak siedzącego za drewnianą ławą, wpatrzonego w wejście i popijającego piwo powiedział: psycholog, chyba tego ci trzeba. Ale on miał to szczęście, że potrafił sam się zdiagnozować – niestabilność emocjonalna powodująca popadanie w chwilowe stany depresyjne, niska samoocena, poczucie bezsilności oraz skłonności samobójcze. Wszystko to przychodziło i odchodziło falami. Bez uprzedzenia i w nieuregulowanym porządku. 
   Gdy wychodził barman odprowadził go wzrokiem i pożegnał cichym – dobranoc panu. 


                                                                                                         Autor tekstu: Serafin

czwartek, 17 września 2009

Nadmiar adrenaliny

Chwila szały w rytmie pogo.
Od ściany do ściany.
Głową o stół.
Podskocz, uderz, walnij, zniszcz.
Rozbij talerz, krzycz.
Kontrolowana epilepsja na podłodze.
Z całej siły nogą w drzwi.
Rwący ból przywraca pion.

Stop.

                                                                Autor wiersza: Serafin

piątek, 11 września 2009

Natchnienie

Zastrzelono mnie karabinem.
Lecz przyjemna to śmierć, bo chwilowa.
Przyjemna, bo karabinem jest gitara.
Przyjemna, bo serią dźwięki ostre strun.
Przyjemna, bo nabojem słowa.

Tak śmierć budzi do życia.

Autor wiersza: Serafin