czwartek, 1 października 2009

Trzecie Opowiadanie Krótkie


   Światło latarni wspaniale oświetlało wąskie alejki starówki. Uwielbiał ten widok, wiekowe schody z masywnych, ciężkich płyt do każdych drzwi i równie grube balustrady na niedużych tarasach przed każdą z kamienic. Drewniane, ale zadbane okna, nierzadko zdobione w koło ram, żadnej nowoczesnej tandety z plastiku. I bardzo ważne – stukot butów na dużych, nierówno położonych brukowych kostkach, któremu towarzyszy czarna postać w długim płaszczu, odbijająca się raz na chodniku, raz na ścianach. Dalej mury katedry, teraz otulone w barwę nocy, czyniącą je jednolicie gładkimi, czekające na pierwsze promienie słońca, za sprawą których ujawni się prawdziwa natura zniszczonej czerwonej cegły. Ktoś chyba dla podkreślenia charakteru niezwykłości, jaki towarzyszy tej świątyni, jedyną latarnię umieścił od frontowej strony, pozostawiając resztę w nieprzeniknionym mroku. Stojąc, tak jak on teraz, twarzą do wejścia, nie widzi się końca tej budowli, może jest na wyciągnięcie ręki, a może ta barokowa droga nie ma końca. 
   Szedł bez zastanowienia nad kierunkiem, bo drogę znał na pamięć, wracał myślami do refleksji, jak naszła go dziś, podczas przeglądania zawartości komputerowych katalogów. Nie po raz pierwszy i na pewno nie po raz ostatni obejrzał zdjęcia, na których byli oboje. Oboje tu nie oznacza razem. Po prostu w tym samym miejscu, w tym samym czasie. Na tylko kilku z tych ujęć znalazł się z premedytacją, po prostu chcą zostać uwiecznionym w kadrze razem z nią. Reszta to zupełny przypadek. Dopiero jednak teraz dostrzegł coś, co umykało jego uwadze przez cały czas. Byli do siebie podobni, niby inni, ale to nie do końca prawda, podobni. Tak, z pewnością podobni. 
   Jedna z wielu teorii na to, jak dobieramy się w pary mówi przecież, że często o wzajemnej sympatii decyduje wygląd zewnętrzny. Sam znał takich par co najmniej kilka, o niektórych można by wręcz powiedzieć, że są rodzeństwem. Nieświadomie szukał tego podobieństwa w drugiej osobie, a gdy za jej sprawą coś stało się z jego głową, nawet nie wziął tego pod uwagę. Że znalazł nie tylko pokrewieństwo dusz, ta układanka pasuje do siebie także ze względu na cechy fizyczne. To jest jednak tandem, trzeba dwojga. Życie pisze przedziwne scenariusze, choćby każdy powiedział o nich – pasujecie do siebie – rzeczywistość i tak okazuje się bezlitosna. 
   On nie znaczy ona też. Nie tego szukała, szukała wręcz odwrotnie, zupełnie inny typ wyśnił jej się już dawno, a to, co tak pozornie bliskie jest dla niej nudne, wręcz mdłe. Zżerała go świadomość jej braku zainteresowanie jego osobą. Kręcił się zawsze w pobliżu, był na każde zawołania, a nawet tuż przed nim, bo zawsze wiedział czego może chcieć. I sam się w ten sposób skazał na porażkę.     On za bardzo się starł, nie tego chciała, on szukał odbicia siebie, ona kogoś, kto ją zaskoczy. 
   Azyl Wędrowca – szyld z takim napisem wisiał nad wejściem do jednej z nowszych piwiarni w mieście. Nowszych, ale urządzonych w stylu wiernie oddającym klimat średniowiecznych karczm. Właściciel nigdy nie otwierał za szybko, za to zamykał dopiero po wyjściu ostatniego klienta. Na zegarze wskazówki wskazywały kwadrans przed drugą, było otwarte. Już w progu wchodzącego uderzał słodkawy zapach korzennych przypraw dodawanych do grzanego piwa – specjalności tego miejsca. Zamówił gorący kufel i zajął miejsce w rogu na końcu sali. Zawsze myślał, że kiedyś ona zjawi się w tym miejscu, w tym samym czasie, a wtedy na pewno ją zobaczy i zaprosi do siebie. Oczywiście taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Jeden ze znajomych widząc go któregoś razu tak siedzącego za drewnianą ławą, wpatrzonego w wejście i popijającego piwo powiedział: psycholog, chyba tego ci trzeba. Ale on miał to szczęście, że potrafił sam się zdiagnozować – niestabilność emocjonalna powodująca popadanie w chwilowe stany depresyjne, niska samoocena, poczucie bezsilności oraz skłonności samobójcze. Wszystko to przychodziło i odchodziło falami. Bez uprzedzenia i w nieuregulowanym porządku. 
   Gdy wychodził barman odprowadził go wzrokiem i pożegnał cichym – dobranoc panu. 


                                                                                                         Autor tekstu: Serafin