piątek, 20 listopada 2009

Za drzwiami hotelowego pokoju

Tik Tak! 12 na hotelowym zegarze.
Drzwi obrotowe, oni - przemknęli, one - jeszcze się kręcą.
Guzik czerwony, winda, 11 piętro.
Hol długi, w brązach, w świetle półmroku.
Mosiężny klucz do 10 drzwi na lewo od windy.
Pokój. Szeroki, kremowa pościel, dębowy barek.
9 butelek rzędem stoi na jego blacie.
Ona jeszcze w płaszczu. Mokrym. Czarnym.
8 guzików później ten spada na kasztanowy parkiet.
Uchylone drzwi od balkonu, lekki powiew wiatru kołysze firaną.
Na komodzie retro gramofon, 7 czarnych winyli wyczekuje w gotowości.
Wysokie szpilki wylądowały na dwóch stronach pokoju.
Twarzą w twarz, palce we włosach, 6 symetrycznych piegów.
Biała koszulka, jednocześnie niewinna, jednocześnie kusząca,
Zakończona w niby gorset, 5 zgrabnych węzełków.
Łóżko wysokie, masywne, ciepłe, opoka kochanków.
Na 4 zdobionych nogach, pamiętających niejedną noc.
Para w środku trójkąta, w punkcie kumulacji energii,
Pomiędzy 3-ma dużymi lustrami. Odbicia wędrują między zwierciadłami.
Czas zwolnił, też chce popatrzeć, zmysły nacieszyć.
2-je niemych aktorów na scenie, w grze nietrzymającej się sztywnych reguł,
Pod czujnym okiem ekscentrycznego reżysera – Namiętności.
Nie ma widowni, sami dla siebie, 1 tylko przypadkowy obserwator
Świerszcz na parapecie, wyjął skrzypce i zagrał jak umiał najlepiej. 


                                                   Autor wiersza: Serafin

czwartek, 1 października 2009

Trzecie Opowiadanie Krótkie


   Światło latarni wspaniale oświetlało wąskie alejki starówki. Uwielbiał ten widok, wiekowe schody z masywnych, ciężkich płyt do każdych drzwi i równie grube balustrady na niedużych tarasach przed każdą z kamienic. Drewniane, ale zadbane okna, nierzadko zdobione w koło ram, żadnej nowoczesnej tandety z plastiku. I bardzo ważne – stukot butów na dużych, nierówno położonych brukowych kostkach, któremu towarzyszy czarna postać w długim płaszczu, odbijająca się raz na chodniku, raz na ścianach. Dalej mury katedry, teraz otulone w barwę nocy, czyniącą je jednolicie gładkimi, czekające na pierwsze promienie słońca, za sprawą których ujawni się prawdziwa natura zniszczonej czerwonej cegły. Ktoś chyba dla podkreślenia charakteru niezwykłości, jaki towarzyszy tej świątyni, jedyną latarnię umieścił od frontowej strony, pozostawiając resztę w nieprzeniknionym mroku. Stojąc, tak jak on teraz, twarzą do wejścia, nie widzi się końca tej budowli, może jest na wyciągnięcie ręki, a może ta barokowa droga nie ma końca. 
   Szedł bez zastanowienia nad kierunkiem, bo drogę znał na pamięć, wracał myślami do refleksji, jak naszła go dziś, podczas przeglądania zawartości komputerowych katalogów. Nie po raz pierwszy i na pewno nie po raz ostatni obejrzał zdjęcia, na których byli oboje. Oboje tu nie oznacza razem. Po prostu w tym samym miejscu, w tym samym czasie. Na tylko kilku z tych ujęć znalazł się z premedytacją, po prostu chcą zostać uwiecznionym w kadrze razem z nią. Reszta to zupełny przypadek. Dopiero jednak teraz dostrzegł coś, co umykało jego uwadze przez cały czas. Byli do siebie podobni, niby inni, ale to nie do końca prawda, podobni. Tak, z pewnością podobni. 
   Jedna z wielu teorii na to, jak dobieramy się w pary mówi przecież, że często o wzajemnej sympatii decyduje wygląd zewnętrzny. Sam znał takich par co najmniej kilka, o niektórych można by wręcz powiedzieć, że są rodzeństwem. Nieświadomie szukał tego podobieństwa w drugiej osobie, a gdy za jej sprawą coś stało się z jego głową, nawet nie wziął tego pod uwagę. Że znalazł nie tylko pokrewieństwo dusz, ta układanka pasuje do siebie także ze względu na cechy fizyczne. To jest jednak tandem, trzeba dwojga. Życie pisze przedziwne scenariusze, choćby każdy powiedział o nich – pasujecie do siebie – rzeczywistość i tak okazuje się bezlitosna. 
   On nie znaczy ona też. Nie tego szukała, szukała wręcz odwrotnie, zupełnie inny typ wyśnił jej się już dawno, a to, co tak pozornie bliskie jest dla niej nudne, wręcz mdłe. Zżerała go świadomość jej braku zainteresowanie jego osobą. Kręcił się zawsze w pobliżu, był na każde zawołania, a nawet tuż przed nim, bo zawsze wiedział czego może chcieć. I sam się w ten sposób skazał na porażkę.     On za bardzo się starł, nie tego chciała, on szukał odbicia siebie, ona kogoś, kto ją zaskoczy. 
   Azyl Wędrowca – szyld z takim napisem wisiał nad wejściem do jednej z nowszych piwiarni w mieście. Nowszych, ale urządzonych w stylu wiernie oddającym klimat średniowiecznych karczm. Właściciel nigdy nie otwierał za szybko, za to zamykał dopiero po wyjściu ostatniego klienta. Na zegarze wskazówki wskazywały kwadrans przed drugą, było otwarte. Już w progu wchodzącego uderzał słodkawy zapach korzennych przypraw dodawanych do grzanego piwa – specjalności tego miejsca. Zamówił gorący kufel i zajął miejsce w rogu na końcu sali. Zawsze myślał, że kiedyś ona zjawi się w tym miejscu, w tym samym czasie, a wtedy na pewno ją zobaczy i zaprosi do siebie. Oczywiście taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Jeden ze znajomych widząc go któregoś razu tak siedzącego za drewnianą ławą, wpatrzonego w wejście i popijającego piwo powiedział: psycholog, chyba tego ci trzeba. Ale on miał to szczęście, że potrafił sam się zdiagnozować – niestabilność emocjonalna powodująca popadanie w chwilowe stany depresyjne, niska samoocena, poczucie bezsilności oraz skłonności samobójcze. Wszystko to przychodziło i odchodziło falami. Bez uprzedzenia i w nieuregulowanym porządku. 
   Gdy wychodził barman odprowadził go wzrokiem i pożegnał cichym – dobranoc panu. 


                                                                                                         Autor tekstu: Serafin

czwartek, 17 września 2009

Nadmiar adrenaliny

Chwila szały w rytmie pogo.
Od ściany do ściany.
Głową o stół.
Podskocz, uderz, walnij, zniszcz.
Rozbij talerz, krzycz.
Kontrolowana epilepsja na podłodze.
Z całej siły nogą w drzwi.
Rwący ból przywraca pion.

Stop.

                                                                Autor wiersza: Serafin

piątek, 11 września 2009

Natchnienie

Zastrzelono mnie karabinem.
Lecz przyjemna to śmierć, bo chwilowa.
Przyjemna, bo karabinem jest gitara.
Przyjemna, bo serią dźwięki ostre strun.
Przyjemna, bo nabojem słowa.

Tak śmierć budzi do życia.

Autor wiersza: Serafin

środa, 2 września 2009

Haiku VII – IX


VII 

Najwcześniejsze wspomnienia przykryte są warstwą szarości.
Nieostre i rozmazane, ściekają jak farba po szkle,
Nie tworząc spójnych obrazów.

VIII

Boli, złości niemoc, która towarzyszy próbom
Wskrzeszenia duchów przeszłości.
To straszne, że może być tylko gorzej.

IX

W kolorze czasem widać jeszcze blok, huśtawkę,
Pierwszy rower, układ mebli w pokoju i okno nocą,
Znaleziony scyzoryk, kryjówkę pośród krzaków, nie pamiętam twarzy.



Autor wiersza: Serafin

niedziela, 16 sierpnia 2009

Testament mój

Aleje cmentarza jednakowe dla wszystkich.
Goszczą żałobników swoim ciasnym istnieniem.
W rytmie powiewów kołyszą i szumią korony starych drzew.
Z płyty na płytę wędrują suche liście.
Kiczowate znicze oszpecają wynik pracy kamieniarza.
Ksiądz grając zadumę recytuje fragmenty pisma.
Wyreżyserowana ceremonia, często nie wiadomo dla kogo.

Nie odważę się mówić za innych.
Więc tylko za siebie:

Wysypcie, puśćcie na wietrze.
Wy lub tylko Ty, których pokochałem, albo dopiero pokocham.
W miejscu mi najbliższym, daleko od kłamstw pożerającej wartości cywilizacji.
Nad wielką rzeką o wschodzie słońca.

Tak mało zostało do dziś magii. 
Ten moment przebudzenia to jedna z ostatnich.

                                                                     Autor wiersza: Serafin

sobota, 18 lipca 2009

Taśma z pogodą

Tegoroczna pełnia lata pomyliła taśmy z pogodą.
Słońce utraciło śmiałość i schowało się za obłokiem.
Burze nie przestają straszyć bezdomnego kota.
Także starsza pani nie może już tak często
Filtrować świata z parapetu okna starej kamienicy. 
Dynia w ogrodzie pęcznieje w oczach, a to nie dmuchany balon.
Trawa jakby się na coś śpieszyła, tak wystawia głowę do góry.
Stada parasoli przemierzają ociekające chodniki miasta.
Brudne pociągi nabrały blasku, dachówki czerwienieją na horyzoncie.
Rynny w duecie z kroplami deszczu grają metaliczną melodię.
Kafelki na tarasie ciągle jak świeżo położone.
Mokra śliwka, porzeczka i zielone papierówki kuszą,
Jak wyjęte prosto z reklamy dobrego soku.

Spijam ten mokry świat całymi szklankami,
Nasycam oczy błyszczącym widokiem zza okna, 
Melodia deszczu uspokaja mnie i nastraja dziwnie.
Mokre owoce nabierają nowych, nieznanych posmaków.
Nie tęsknie za upałem, nieskalanym chmurami niebieskim niebem,
Słonecznym żarem, czy hipnotycznym widokiem żółtych, wyschniętych łąk.

Zatęsknię jesienią.


Autor wiersza: Serafin

piątek, 10 lipca 2009

Drugie Opowiadanie Krótkie

O 4 nad ranem orientuję się, że znów jest jasno. A może wcale nocy nie było, może księżyc postanowił rzucić w cholerę kawę i wyspać się porządnie, może nie zauważyłem, jak słońce poznało, co to nadgodziny. Nie wiem, ale tak jak większość rzeczy dookoła, także i to mi jakoś teraz zwisa. Tak jak nogi, zanurzone w zielonkawej wodzie jeziora, już dawno przyzwyczaiły się do chłody i nie dają żadnych oznak niekomfortowego położenia. Leniwe kręgi na wodzie pojawiają się to tu, to tam, to bliżej, to dalej, i coraz więcej, i coraz szybciej. Mgła przenika przez koszulę oraz cienkie, naszpikowane zamkami spodnie. W tej chwili, jestem pewny, to woda, nie powietrze, ma wyższą temperaturę, a zapowiada to nic innego, jak upalny dzień. Kilka ptaszków rozpoczęło już swój całodniowy koncerto-dialog. 
Ciekawe skąd u nich ta wrodzona gadatliwość, gdyby tak, choć jej część przyswoić sobie i przebiegle wykorzystać w kontaktach międzyludzkich, to może nie musiałbym teraz siedzieć tu i użalać się nad sobą, zwierzać tafli jeziora z problemów. A właściwie nie z problemów, a z problemu, jednego, ale za to takiego dużego. Z własnego, osobliwego bycia. Bo niby to fajne, oryginalne i indywidualne takie. Że też tylko nikt nie podziela tego, wydawałoby się, oczywistego i prostego wniosku, który nie stara się ganić taką postawę, a wręcz ją gloryfikuje, mówi – gościu tak dalej! Pieprzyć innych, nie mają racji. 
To dosyć żałosno-tragiczna okoliczność, nie mam ochoty się zmieniać, zazwyczaj podobam się sobie, nie podobam się tym „innym”. Jeszcze nie jestem, tak do końca pewny, czy to warto, ale chyba jednak ciągle szukam w sobie dziury dla elementów obcych, obcych dla układanki, z której się składam. Czasami zawrze we mnie krew, złość skierowana na całokształt świata, nawet Ciebie czasem szczerze nie znoszę, by jednak potem ze wstydem przeprosić za swoje zachowanie. Choć to tylko nie mogące dotrzeć do celu przeprosiny, rzucone w próżnię. W końcu nie mogę Ci nic powiedzieć prosto w twarz. Te ptaki mają prościej, te ryby mają łatwiej, a ja muszę robić z siebie durnia, a i tak w zamian nie dostaję nic. Do jasnej cholery, znów się obrażam na wszystko, nie jestem księciem z bajki, a powinienem być. Tylko, że tam to nawet Shreka piękna Fiona pokochała (to, że jednak była Ogrem się nie liczy), a księciem nie był. Cholerny świat. 
I jeszcze ktoś teraz wchodzi na kładkę, a taka się toczyła dyskusja. - I co biorą? – nie, nie biorą! Wracaj spać do samochodu! Dobranoc.  


Autor: Serafin

wtorek, 30 czerwca 2009

Motyw przewodni na dziś - Korale


I niech noc przykryje nas
jak końca świata świat
w obawie przed świtaniem ,
niczym król Karol kupię Ci
korale planet i
w nich samych przy mnie staniesz (...)

I wiesz - bez ziół smakujesz mi
prorocze miewam sny
jak pies gdy śpi przy Tobie
więc choć - kopuła niebios drży
jak chleb smakujesz mi
ruszymy z posad bryłę świata 


niedziela, 28 czerwca 2009

Dialog z lustrem

I co myślałeś, że ci przeszło?
Że potrafisz, tak w dowolnym momencie przestać?
Naiwny, chwile spokoju duszy zmąciły Ci obraz.

A tym czasem już trzeciego dnia przyszła świadomość
Kolejnych kilkudziesięciu takich.
Z pozornej ciszy w grzmot uderzenia głową o mur.

Tak, tak, teraz możesz płakać,
Możesz nawet krzyczeć i włosy wyrywać.
Przecież nie usłyszy.

Jednego nie wolno ci tylko zrobić – zapomnieć.
Zapomnieć, że to ty nie pasujesz.
Pytanie - co z tym zrobisz?

Autor wiersza: Serafin

piątek, 29 maja 2009

Na osi

I.
Na wahadle w rytmie dźwięku wskazówek.
Cyk! Cyk!
Z lewej do prawej, perpetuum mobile.
Cyk! Cyk!
Raz za razem cykle wahań, między wyborami.
Cyk! Cyk!
Moment najlepszy jest na środku, ale zawsze się oddala.
Cyk! Cyk!
Decydująca chwila rzadko wybacza błąd.
Cyk! Cyk!
Bilet drugiej szansy nie dla każdego.
Cyk! Cyk!

II.
Tragiczny los wyboru,
Otworzyć usta, czy zamilknąć?
Patrzeć, czy pokornie spuścić wzrok?
Bezczelnie pchać się pod nogi,
Czy biernie liczyć na bezwarunkową reakcję?

III.
Niemy krzyk przez łzy.
Proszę – nie spuszczaj głowy!
Proszę – popatrz na mnie!

Jak byłoby wtedy łatwiej.

                                                                     Autor wiersza: Serafin

wtorek, 26 maja 2009

Pierwsze Opowiadanie Krótkie

Charakterystyczny szczęk zamka w drzwiach przywraca mi jasność umysłu. Automatycznie zostawiam buty pod szafką, zamykam drzwi i wieszam pęk niepotrzebnych gadżetów, pośród których są gdzieś klucze, na haku. Mrok korytarza prowadzącego do pokoju oraz kuchni przypomina mi kolejowy tunel. Wiadomo, że na jego końcu musi tlić się jakieś światło. I tak, rzeczywiście, nawet tu – księżycowa poświata skierowana wprost na lodówkę. Scena tyleż zachęcająca, co upokarzająca, bo patrząc na nią, widzę tylko niewiadomo skąd biorący się na jej drzwiach napis: PUSTO. Resztki zupy od koleżanki studentki z parteru nabrały już statut bardzo niebezpiecznych dla zdrowia, dlatego póki co omijam ten garnek szerokim łukiem. A niech sobie leży. Zaryzykuję nieprzyjemny ścisk rozczarowanego żołądka i jednak zajrzę do wnętrza sięgającej początku lat 80 lodówki. O dzięki Ci! 2 parówki na pewno nie są szczytem moich marzeń, ale co mnie to teraz obchodzi. Jak już wspomniałem w garnku jest zupa lub jak kto woli, to co na niej rośnie, więc parówki trafiają do napromieniowującej klatki zwanej mikrofalówką. 3 minuty i można rozpocząć ucztę.
Wchodzę do łazienki, witam się szerokim, szyderczym uśmiechem z kolegą grzybem rosnącym w rogu ściany i sufitu. Przykro mi Stary, ale jutro właściciel mieszkania (po dwóch miesiącach elektronicznej korespondencji) w końcu przyjdzie ze środkiem czyszczącym, białą farbą i zatuszuje tą niedoskonałość. Odpadającą od wilgoci farbę wraz z tynkiem przesuwam kapciem pod wannę, odkręcam wodę. Jest ciepła – dobrze. Coś mi się wydaję, że nie tylko ja upodobałem sobie godzinę 4. Słyszę wyraźnie przez cienką ścianę, że sąsiad chcąc nie chcą, musiał opuścić miły lokal i teraz także próbuje zmyć z siebie poczucie winy. Dziwne, wyszedłem sporo szybciej, a jesteśmy tu jednocześnie. Co mnie zatrzymało? Może ktoś jutro zdmuchnie kurz z zapisanej tej nocy karty i odsłoni tajemnicę co środowej nocy okoliczności zastanawiających i niewyjaśnionych. Sam nie ogarniam całości.
Tak, przecież jutro (a przepraszam, teraz to już dzisiaj) trzeba wstać na zajęcia. Tam nie ma wyjścia, każdy wchodzi do gry dla prawdziwych strategów. Wybierz takie miejsce na sali, by nie dać się złapać. Znajdź krzesło o najmniejszym współczynniku ryzyka wygrania nagrody głównej – bezpłatnego, lecz obowiązkowego w swym stopniu realizacji, zaproszenia na konsultacje.
Niedługo wstanie słońce, więc kładę się spać. Nie przeszkadza mi już za krótkie łóżko, wiatr wiejący po plecach, ze szczeliny w ramie okna i pies wyjący pod kamienicą. Nic mi już nie przeszkadza. Dobranoc.

Autor: Serafin

środa, 22 kwietnia 2009

Haiku IV - VI


IV

Każdy siedzi w swoim przedziale, 
Stacje: najbliższa, kolejne, ostatnia - nieznane.
Dokąd zmierzasz maszynisto?



Zabiegani obowiązkami, napędzeni ambicjami, 
Kierowani przez marzenia, sprinterzy na stresie. 
Fotel bujany na kamienistej plaży nie ma właściciela.

VI 

Nocą na ulicach rozmazują się światła, 
Strumień tęczowych barw pokonuje zakręty. 
Hypnos nie ma już tyle pracy.


                                                                      Autor wierszy: Serafin

środa, 8 kwietnia 2009

Haiku I - III


I

W złotej mgle,
Kwiecisty kielich obudził się ze snu.  
Kropla rosy gasi pierwsze pragnienie.

II

Za różowo-białym, doskonałym,
Wiśni dostojnej kwiatem,
Podąża mój wzrok.

III

Oddech ziemi ciało wypełnia,
Na wodzie migocze Solis odbicie, 
Zespolenie, harmonia, życie. 

                                                        Autor wierszy: Serafin

piątek, 3 kwietnia 2009


... miłość jest jak tama. Jeśli pozwolisz aby przez szczelinę sączyła się strużka wody, to w końcu rosadza ona mury i nadchodzi taka chwila, w której nie zdołasz opanować żywiołu. A kiedy mury runą, miłość zawładnie wszystkim. I nie ma wtedy sensu zastanawiać się, co jest możliwe, a co nie. I czy zdołamy zatrzymać przy sobie ukochaną osobę. Kochać - to utracić panowanie nad sobą.
P. Coelho

czwartek, 26 marca 2009

W poszukiwaniu recepty

pisać mądrze
pisać w sposób poruszający
pisać tak by choć to pomnie zostało
żeby na chwilę kogoś zatrzymać
i wyrwać z szalonego pędu życia
zmusić do refleksji

mimo usilnych starań nie dać się zadeptać
głowę jak Hydra zawsze wystawić
spośród wielu wystrzelić w górę
i za ścieżką greckich mędrców wzniecić
delectare
docere
movere

tylko że niewiele jeszcze kart zapisanych
ledwie kilka kosmicznych sekund niezauważonych
liści skończonych i na ich miejsce powstałych mało
wody tylko szklanka
gorzkich "nie" z czerwonych usta ilość nieznaczna
za krótkie czekanie na odwzajemnienie
prób i myśli o przedwczesnym spojrzeniu diabłu w oczy
niewystarczająco

papier chłonie wszystko co mu podsunę
żebym tylko to na pewno był ja
ten prawdziwy
bez fałszywych urojeń
kapryśnych fanaberii
przyjemnej schizofrenii

ktoś wie który to ?

Autor wiersza: Serafin

czwartek, 12 marca 2009

Szkatułka drobiazgów

drobny piaseczek i iskier woreczek
zielony kamyczek i słońca promyczek

lodu kryształek i śniegu kawałek
gwiezdnego pyłu tabakierkę i rzeki kropelkę

wiatru podmuszek i ognia kłębuszek
rosy szklaneczkę i szronu troszeczkę

gdy zbieranie porzucę i dary do szkatułki wrzucę
dalej wszystko złączę,  zamieszam naprędce 
i szczęśliwy jak nigdy oddam w twe ręce                

                                                                     Autor wiersza: Serafin


poniedziałek, 2 marca 2009

Dla Ciebie mógłbym zrobić wszystko


"Dla Ciebie mógłbym zrobić wszystko,
Co zechcesz powiedz tylko,
Naprawdę na dużo mnie stać.

Dla ciebie mógłbym wszystko zmienić, 
Mógłbym nawet uwierzyć,
Naprawdę na dużo mnie stać.

Dla Ciebie zrywam polne kwiaty, 
Szukam tych najrzadszych,
Naprawdę na dużo mnie stać.

Najchętniej zamknął bym Cię w klatce, 
Bo kocham na Ciebie patrzeć,
Naprawdę na dużo mnie stać.

To wszystko czego chce, 
To wszystko czego mi brak, 
To wszystko czego ja nigdy nie będę miał. 

To wszystko czego chce,
To wszystko czego mi brak,
To wszystko czego ja nigdy nie będę miał.

(…)


Przed nami mgła."


środa, 18 lutego 2009

nastroju cytatów kilka...

(…)czuję, że znowu będę się bać, 
mimo, że ktoś daje mi znak ,
mała ty wiesz dławi mnie tlen,
a każdy dzień wymyka się, 
druga zero trzy,
nie mam dokąd iść(…)

(…)lecz przecież bóg dobrze wie,
dlaczego dławi mnie wstręt,
dlaczego strach nabiera mocy, zniewala rozum,
na pewno każdy choć raz,
utracił wiarę jak ja,
obym nie bliżej stał,
sennego dnia w królestwie nocy(…)

(…)zginęła w niepokoju wielkich miast,
osnuta huraganem durnych spraw,
maleńka tajemnica – bycia w cisz
lub po prostu bycia(…)



sobota, 31 stycznia 2009

Arena apogeum zwierzęcych uciech

Wściekły szaleniec pochwycił w zęby niewinność.
Brutalnie zademonstrował działań swoich inność.
Szarpie, kaleczy, ciało rozrywa.

Ofiara się miota, dławi krwią, przegrywa.
Coś pęka, się łamie, coś ze środka na zewnątrz się wylało.
Amok trwa, mało, mało … 

Po chwili spokojnie już ofiara leży.
Chciałaby móc wierzyć, ale nie wierzy.

Arena przybrała kolor czerwony.
Ten patrzący sędzia z góry, jest doprawdy szalony. 

                                                       Autor wiersza: Serafin

sobota, 24 stycznia 2009

Trędowata natura …

Trędowata natura sama się nie ubogaci.
Szkoda, że nie potrafi jak winna latorośl
Oplatać i wziąć co uzna za swoje.
Nie potrafi jak bluszczu dłonie
Chwytać i otulać ciepło innych.

Dopala się płomyk świeczki nadziei.
Zawęża się obszar światełka życia.
A przecież nie potrzeba tak wiele.
Czeka na jeden gest,  
Jedno oczu spojrzenie.

O niedościgniony ideale!

Stoi głupiec pod drzwiami.
Ty - w środku, czerwień na białej pościeli.
On – ptak bez siły do lotu, w ognistej kąpieli. 

                                                         Autor wiersza: Serafin

środa, 7 stycznia 2009

ŚPIESZMY SIĘ KOCHAĆ ZIMĘ. AUTOR: MAREK GRZELKA.

Psioczenie i złorzeczenie na okrutną zimę, na chłód, na to całe dziwne zjawisko, które w ciągu ostatnich paru dni nadzwyczaj namacalnie dane jest nam odczuć. Choć tydzień z hakiem wcześniej czekaliśmy na śnieg w święta, by tak malowniczo było, pięknie, swojsko, kolędniczo i symbolicznie, tak teraz na śnieg ludność plwa i klątwy rzuca. Bo rozumiemy, że zima, ale że aż taka? No ludzie, no bez przesady, niech poprószy, niech pochłodzi, ale na rany Boga, niech nie będzie ekstremalnie, niech się zlituje. Jak tak można zdezorganizować żywot, ulice nieprzejezdnymi zrobić, czas tak cenny poranny przed pracą dodatkowo komplikować koniecznością odśnieżania auta, musem przyoblekania ciała w wytaszczone z szaf pancerze przeciwmroźne? A ile to gazu, węgla pójdzie na to, by z domostw bastiony ciepła uczynić przez złowrogim zimnem zimy? Zła to zima, prze-zła, okrutna.
Ta przejściówka międzyroczna, przełom grudnia i stycznia, jest jedną z najbardziej genialnych pór roku. Bywa wtedy taka bliżej nieokreślona, popołudniowa pora dnia, kiedy barwa nieba, niby stalowa, przełamuje się przedziwnym blaskiem niezdecydowania, kiedy niby z jednej strony mrok nastaje, a z drugiej ma się wrażenie, jakby ta agonia dnia chciała jeszcze go na chwilę przed upadkiem w przeszłość podźwignąć, taka przewrotna agonia rezurekcyjna. Niebo jest wtedy ciężki, haczy o co wyższe kominy i zatyka im ust, że krztuszą się dymem. Trwa to parę minut, później na chwilę, do momentu aż zapalą się latarnie rozpasane rządy sprawuje mszysty półmrok. 
Śnieg generalnie niesie zbawienny rys. znikają nagle te wszystkie ciemności wywleczone z krętych psich kiszek, ten bałaganiarski bajzel podwórek, gdzie ludność jak ludy zbieracze przechowuje sterty przebrzmiałej jakości przedmiotów w nadziei, że nadejdzie dla zużytych przedmiotów czas zmartwychwstania, że się przydadzą te wszystkie stare deski, liźnięte rdzą piasty rowerowych kół, mętne okna, z których jak naskórek złazi farba. Wszystko znika pod umowną, świętą bielą, świat wydaje się jakby wrócił ze zdrowotnego turnusu, jest bezsprzecznie ładniej, czyściej, jaśniej. Oto pani higienistka zima, w białym kitlu przeszła się po okolicy i zrobiła porządek z brudem. 
Świat staje się anielsko jasny, czysty, dźwięki w mrozie niosą się wyraźnie i szkliście, sopranowo i soczyście, robi tak jakoś dostojnie, uroczyście, jak nie z tego łez brudnego padołu, do którego człek przywykł.
Tęsknimy czasem za zimami, za śniegiem, a w momencie, kiedy przychodzą razem pod rękę mamy do niech pretensje. Z jedne strony chciałoby się tego uroku, z drugiej odpycha nas zima swoją konsekwencją. Zaskoczeni jak zwykle drogowcy podejmują donkichoteryjną walkę na ulicach, ambitni mężczyźni wstają przed świtem i w padającym gęsto śniegu wyzierają bieli kawałki niepodległych chodników, na darmo, na marne, bo i tak najeźdźca po chwili przyoblecze je znów, wpierw zdobędzie pierwsze przyczółki, by za chwilę wszystko na powrót podbić i podporządkować swojemu posiadaniu.
Słowem, no jest zima i tyle. Prócz tych komplikacji, które niesie naszej codzienności, sprawia, że właśnie ta nasza codzienność, do której się przyzwyczailiśmy, staje się inną. Czy przez paradni w roku nie może być inaczej, niż zazwyczaj? Może. I jest. I ja osobiście sięz tego bardzo cieszę.