Drzwi obrotowe, oni - przemknęli, one - jeszcze się kręcą.
Guzik czerwony, winda, 11 piętro.
Hol długi, w brązach, w świetle półmroku.
Mosiężny klucz do 10 drzwi na lewo od windy.
Pokój. Szeroki, kremowa pościel, dębowy barek.
9 butelek rzędem stoi na jego blacie.
Ona jeszcze w płaszczu. Mokrym. Czarnym.
8 guzików później ten spada na kasztanowy parkiet.
Uchylone drzwi od balkonu, lekki powiew wiatru kołysze firaną.
Na komodzie retro gramofon, 7 czarnych winyli wyczekuje w gotowości.
Wysokie szpilki wylądowały na dwóch stronach pokoju.
Twarzą w twarz, palce we włosach, 6 symetrycznych piegów.
Biała koszulka, jednocześnie niewinna, jednocześnie kusząca,
Zakończona w niby gorset, 5 zgrabnych węzełków.
Łóżko wysokie, masywne, ciepłe, opoka kochanków.
Na 4 zdobionych nogach, pamiętających niejedną noc.
Para w środku trójkąta, w punkcie kumulacji energii,
Pomiędzy 3-ma dużymi lustrami. Odbicia wędrują między zwierciadłami.
Czas zwolnił, też chce popatrzeć, zmysły nacieszyć.
2-je niemych aktorów na scenie, w grze nietrzymającej się sztywnych reguł,
Pod czujnym okiem ekscentrycznego reżysera – Namiętności.
Nie ma widowni, sami dla siebie, 1 tylko przypadkowy obserwator
Świerszcz na parapecie, wyjął skrzypce i zagrał jak umiał najlepiej.