piątek, 10 lipca 2009

Drugie Opowiadanie Krótkie

O 4 nad ranem orientuję się, że znów jest jasno. A może wcale nocy nie było, może księżyc postanowił rzucić w cholerę kawę i wyspać się porządnie, może nie zauważyłem, jak słońce poznało, co to nadgodziny. Nie wiem, ale tak jak większość rzeczy dookoła, także i to mi jakoś teraz zwisa. Tak jak nogi, zanurzone w zielonkawej wodzie jeziora, już dawno przyzwyczaiły się do chłody i nie dają żadnych oznak niekomfortowego położenia. Leniwe kręgi na wodzie pojawiają się to tu, to tam, to bliżej, to dalej, i coraz więcej, i coraz szybciej. Mgła przenika przez koszulę oraz cienkie, naszpikowane zamkami spodnie. W tej chwili, jestem pewny, to woda, nie powietrze, ma wyższą temperaturę, a zapowiada to nic innego, jak upalny dzień. Kilka ptaszków rozpoczęło już swój całodniowy koncerto-dialog. 
Ciekawe skąd u nich ta wrodzona gadatliwość, gdyby tak, choć jej część przyswoić sobie i przebiegle wykorzystać w kontaktach międzyludzkich, to może nie musiałbym teraz siedzieć tu i użalać się nad sobą, zwierzać tafli jeziora z problemów. A właściwie nie z problemów, a z problemu, jednego, ale za to takiego dużego. Z własnego, osobliwego bycia. Bo niby to fajne, oryginalne i indywidualne takie. Że też tylko nikt nie podziela tego, wydawałoby się, oczywistego i prostego wniosku, który nie stara się ganić taką postawę, a wręcz ją gloryfikuje, mówi – gościu tak dalej! Pieprzyć innych, nie mają racji. 
To dosyć żałosno-tragiczna okoliczność, nie mam ochoty się zmieniać, zazwyczaj podobam się sobie, nie podobam się tym „innym”. Jeszcze nie jestem, tak do końca pewny, czy to warto, ale chyba jednak ciągle szukam w sobie dziury dla elementów obcych, obcych dla układanki, z której się składam. Czasami zawrze we mnie krew, złość skierowana na całokształt świata, nawet Ciebie czasem szczerze nie znoszę, by jednak potem ze wstydem przeprosić za swoje zachowanie. Choć to tylko nie mogące dotrzeć do celu przeprosiny, rzucone w próżnię. W końcu nie mogę Ci nic powiedzieć prosto w twarz. Te ptaki mają prościej, te ryby mają łatwiej, a ja muszę robić z siebie durnia, a i tak w zamian nie dostaję nic. Do jasnej cholery, znów się obrażam na wszystko, nie jestem księciem z bajki, a powinienem być. Tylko, że tam to nawet Shreka piękna Fiona pokochała (to, że jednak była Ogrem się nie liczy), a księciem nie był. Cholerny świat. 
I jeszcze ktoś teraz wchodzi na kładkę, a taka się toczyła dyskusja. - I co biorą? – nie, nie biorą! Wracaj spać do samochodu! Dobranoc.  


Autor: Serafin

Brak komentarzy: